Wiedza

Macierzyństwo po leczeniu niepłodności – wywiad z Pacjentami Parens

Renata i Tadeusz starali się o dziecko przez kilka lat. Kilku lekarzy, mnóstwo badań i wreszcie diagnoza: kryptozoospermia. Ilość plemników tak mała, że zapłodnienie naturalne nie wchodzi w grę, pozostaje tylko in vitro. Wielomiesięczne leczenie urologiczne sprawiło, że poprawiła się morfologia plemników, choć nadal było ich na tyle mało, że Pacjenci zdecydowali się na zabieg in vitro, pod opieką doktora Janeczko. Tylko jeden zarodek, jeden transfer, jedna szansa. 9 miesięcy później, w drodze cesarskiego cięcia, na świat przyszła Ona – Lila. Dziś spotykamy się z Renatą – mamą Lilianki, aby zapytać o to, jak zmienił się jej świat po narodzinach córki.

No właśnie. Porównując Twoje życie przed i po – co się zmieniło?

Renata: Wszystko (śmiech). Lila zmieniła nasze życie o 180 stopni. Z resztą, nie tylko ona, bo ogromny wpływ miało samo leczenie – zastrzyki, wizyty, badania. To wszystko nie było przyjemne. Czułam zmęczenie, wstyd, upokorzenie, a przede wszystkim żal do losu, że to właśnie nam przytrafiło się takie nieszczęście, czyli niepłodność. Wokół widziałam mnóstwo kobiet z wózkami, brzuszkami, na placach zabaw pełno roześmianych dzieci. I zawsze do oczu napływały łzy zazdrości, bezsilności. W klinice przynajmniej byłam otoczona kobietami takimi jak ja. Ważne dla mnie było również zrozumienie i wsparcie personelu.

Jak wspominasz leczenie?

R: Jako traumę. Mieliśmy naszą panią embriolog, która robiła mnóstwo badań nasienia i sprawdzała, czy leczenie urologiczne już przyniosło skutek. Potem dbała o zarodki, dzwoniła, pocieszała i wszystko wyjaśniała. Mieliśmy doktora Janeczko, który wie, co robi, ma duże doświadczenie i umiejętności. Były miłe panie położne, które odpowiadały na każde pytanie. Ale nie oszukujmy się, leczenie to trauma. Bolesne zastrzyki, zmiany w organizmie po lekach, ciągła huśtawka nastrojów, łzy, które przychodziły znikąd, wymazy, pobieranie krwi. Wszystkie wizyty w klinice, pomimo całego zaangażowania ludzi tam pracujących, były dla mnie złem koniecznym. Z resztą obwiniałam wtedy cały świat o to, że muszę podchodzić do in vitro.

Wróćmy na chwilę do dnia transferu. Wiedziałaś, że się uda?

R: Miałam takie przeczucie. Mieliśmy jedną blastocystę, 4BC. Ale kiedy zobaczyłam uśmiech na twarzy naszej pani embriolog, wiedziałam, że musi być dobrze. Czułam spokój. Miałam takie wewnętrzne, intuicyjne przekonanie, że się uda. A doktor Janeczko zażartował, że będzie dziewczynka. Sprawdziło się.

Jaki był przebieg ciąży?

R: Ciąża dla mnie to też dość ciężki okres. Miałam wahania nastroju, nudności, ból kręgosłupa. Na szczęście jakoś przetrwałam.

Miałaś obawy, że coś potoczy się źle?

R: Chyba każda kobieta martwi się, a już szczególnie po leczeniu niepłodności. Zbyt długo się staraliśmy o małą, żeby podchodzić do tego lekko. Na szczęście każde kolejne USG przybliżało nas do rozwiązania, a doktor za każdym razem potwierdzał, że ciąża rozwija się książkowo, więc nie miałam powodów do niepokoju.

I urodziła się Lila

R: Tak, Lila jest zdrowa, była bardzo dużym niemowlaczkiem i rosła jak na drożdżach. Dziś też jest większa od rówieśników. Rozwija się wspaniale, byliśmy zachwyceni tym, jak szybko uczy się różnych rzeczy, jak zaczyna budować ładne zdania. Jest też niecierpliwa i ma „charakterek”, to taki mały uparciuch, który zawsze podąża swoimi ścieżkami. Jestem przekonana, że poradzi sobie w życiu.

Nie choruje?

R: Choruje, jak każde dziecko. Tu kaszelek, tam katarek. Zawsze wywołuje to moją panikę. Staram się wzmacniać jej odporność, chociaż wiem, że nie da się uniknąć wszystkich chorób. Strasznie się martwię każdą jej gorączką czy kaszlem. Szczególnie w dzisiejszych czasach. Może z czasem to minie, ale każda jej choroba to dla mnie koszmar.

Jak Lila zmieniła Wasze postrzeganie świata?

R: Przede wszystkim jesteśmy pełną rodziną. Silną. Miewamy problemy, ale czuję, że bez niej moje życie w jakiś sposób nie byłoby dopełnione. Teraz mogę rozmawiać z innymi mamami bez cienia żalu i smutku i tych wszystkich wyrzutów kłębiących się w głowie. Mogę chodzić na plac zabaw z Lilianką i nie czuć tej pustki, niesprawiedliwości do świata. Bez zazdrości pogratulować przyjaciółce ciąży.

Lila wypełniła pustkę w waszym małżeństwie?

R: Zdecydowanie. Oboje bardzo pragnęliśmy dziecka. Tadek oddałby za to wszystko. Bardzo dzielnie walczył i wspierał też mnie. Na pewno leczenie, wspólne doświadczenie niepłodności nas do siebie zbliżyło. Chociaż oczywiście bywały też gorsze chwile. Lila jest naszą radością, szczęściem, dopełnieniem nas.

Jest rozpieszczona?

R: Chcielibyśmy dać jej wszystko, na co zasługuje. Ma cały pokój zabawek. Chcemy, żeby rozwijała się prawidłowo, żeby się uczyła, żeby miała przyjaciół i wspaniałe życie. Jest całym naszym światem – oczywiście, że trochę ją rozpieszczamy, szczególnie tatuś. Może to błąd, ale jeśli po latach starań, twoje marzenie się spełnia, to zrobisz wszystko, żeby dać dziecku szczęście.

Jak wyglądają Wasze relacje z rodziną?

R: Nasi rodzice wiedzieli, że mamy problem z posiadaniem dziecka. Potem, na pewnym etapie, dowiedzieli się też o in vitro. Chyba się z tym pogodzili – uznali, że jeśli to jedyny sposób, to okej. Nie było dyskusji, protestów, odradzania. Wydaje się, że do procedury in vitro podchodzą raczej z obojętnością. Teraz świata poza wnuczką nie widzą, kochają ją z całego serca. Co do innych członków rodziny, to nie zwierzaliśmy się im ze szczegółów.

Jak wyobrażacie sobie przyszłość?

R: Przeszliśmy długą drogę, a jeszcze więcej przed nami. Każdy dzień przynosi nowe wyzwania. Jedno jest pewne – zrobimy wszystko, żeby Lila była szczęśliwa. Zawsze będzie mogła na nas liczyć. Jest wyczekana, wymodlona i najważniejsza. Każdy jej uśmiech daje siłę.

Co czujesz patrząc wstecz na Waszą walkę?

R: Ulgę, że to już za mną. I radość, że się udało, bo przecież wcale nie musiało. Wiem, że jest mnóstwo kobiet, które latami leczą się bez efektów. Spotkaliśmy na swojej drodze cudownych ludzi, dzięki którym mogliśmy poniekąd zamknąć oczy i iść po rozżarzonych węglach, a oni prowadzili nas za rękę. Zaufaliśmy im. Nie było łatwo, ale bez doktora Janeczko, bez pani embriolog i bez wszystkich pracowników kliniki, na pewno by się nie udało. Czujemy wielką wdzięczność za serce i poświęcenie.

Jest wiele Par, które dopiero zaczynają swoją drogę. Mogłabyś dać im jakieś wskazówki z miejsca, w którym dziś jesteś?

R: Może to banalne, ale żeby się nie poddawać. Jeśli kobieta czuje potrzebę bycia mamą, nic innego – żaden pies, kot, dom z ogrodem, żadna praca, podróż dookoła świata – nic nie będzie w stanie zastąpić tej pustki. Czułam, że wpadam w głęboką depresję. Było tylko jedno lekarstwo, które siedzi teraz na moich kolanach i mówi do mnie „mamo”.

Dowiedz się więcej czytając nasze artykuły

Zarządzaj plikami cookies